Góry nie zając, nie uciekną - można by powiedzieć,
ale tamtego dnia mieliśmy zdecydowanie inne wrażenie :)
Podążając za dobra, rodzinna radą, zamiast prosto do celu zboczyliśmy
w polecaną drogę.
" Pojedziecie prosto, potem wjedziecie na bardzo kretom drogę i jak
wyjedziecie z lasu będziecie mieć piękna panoramę na Tatry". Tyle teorii.
Dość długo jedziemy prosto i już zwątpiliśmy czy przez przypadek nie utkniemy na dnie tego wąwozu.
Male domki, parę pensjonatów, droga coraz węższa. Przy wjeździe do lasu spojrzeliśmy
na siebie pytającym wzrokiem - i co teraz? Masa oznaczeń a m.in. ograniczenie wjazdu większych aut. Pełni obaw czy
droga jest wogule przejezdna i czy jesteśmy w dobrym miejscu, podejmujemy
decyzję - Jedziemy. A co nam tam, najwyżej
zmarnujemy czas, paliwo i szanse na fotki przy w miarę jeszcze ładnej pogodzie.
W połowie lasu zaczynają się obiecane zakręty, mijając 54 lub 55 naszym
oczom ukazuje się ....
.... piękny widok na małą dolinkę i ogromne jezioro Czorsztyńskie ale....
chwila, moment. Gdzie są góry?
Zatrzymując się na samym zakręcie, wysiadamy z
nadzieja że nikt nie zrobi nam garażu z ... no sami wiecie :)
Rozglądamy się coraz bardziej zawiedzeni a przed nami tylko siwe niebo. Głęboko
zawiedzeni wracamy do auta, gdy jakby na pocieszenie, chmury rozstępują
się powoli i nieśmiało zerkają na nas szczyty Tatr.
Nie dowierzamy, że mieliśmy
je cały czas przed sobą, tylko przykryte na całej długości olbrzymią chmurą, która
zaczyna opadać a my łapiemy za aparaty.
Korzystając z okazji że niebo rozjaśnia się bardzo powoli, szukamy innej,
dogodnej miejscówki. Pomocna okazuje się sterta kamieni za pobliską miejscowością.
Zasiadając w pierwszym rzędzie obserwujemy jak piankowe chmury odkrywają przed
nami coraz większe, i większe, i większe pasmo słowackich Tatr.
W myśl zasady - nie chce, ale muszę - udajemy się w stronę naszego celu, czyli Zamku Czorsztyn widocznego w oddali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz