czwartek, 27 lutego 2014

W pogoni za szczytami

Góry nie zając, nie uciekną - można by powiedzieć, ale tamtego dnia mieliśmy zdecydowanie inne wrażenie :) 

Podążając za dobra, rodzinna radą, zamiast prosto do celu zboczyliśmy w polecaną drogę.
" Pojedziecie prosto, potem wjedziecie na bardzo kretom drogę i jak wyjedziecie z lasu będziecie mieć piękna panoramę na Tatry". Tyle teorii.

Dość długo jedziemy prosto i już zwątpiliśmy czy przez przypadek nie utkniemy na dnie tego wąwozu. Male domki, parę pensjonatów, droga coraz węższa. Przy wjeździe do lasu spojrzeliśmy na siebie pytającym wzrokiem - i co teraz? Masa oznaczeń a m.in. ograniczenie wjazdu większych aut. Pełni obaw czy droga jest wogule przejezdna i czy jesteśmy w dobrym miejscu, podejmujemy decyzję -  Jedziemy. A co nam tam, najwyżej zmarnujemy czas, paliwo i szanse na fotki przy w miarę jeszcze ładnej pogodzie.

W połowie lasu zaczynają się obiecane zakręty, mijając 54 lub 55 naszym oczom ukazuje się ....
.... piękny widok na małą dolinkę i ogromne jezioro Czorsztyńskie ale.... chwila, moment. Gdzie są góry? 





Zatrzymując się na samym zakręcie, wysiadamy z nadzieja że nikt nie zrobi nam garażu z ... no sami wiecie :)
Rozglądamy się coraz bardziej zawiedzeni a przed nami tylko siwe niebo. Głęboko zawiedzeni wracamy do auta, gdy jakby na pocieszenie, chmury rozstępują się powoli i nieśmiało zerkają na nas szczyty Tatr. 


Nie dowierzamy, że mieliśmy je cały czas przed sobą, tylko przykryte na całej długości olbrzymią chmurą, która zaczyna opadać a my łapiemy za aparaty.


Korzystając z okazji że niebo rozjaśnia się bardzo powoli, szukamy innej, dogodnej miejscówki. Pomocna okazuje się sterta kamieni za pobliską miejscowością. Zasiadając w pierwszym rzędzie obserwujemy jak piankowe chmury odkrywają przed nami coraz większe, i większe, i większe pasmo słowackich Tatr.









W myśl zasady - nie chce, ale muszę - udajemy się w stronę naszego celu, czyli Zamku Czorsztyn widocznego w oddali.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz