wtorek, 18 marca 2014

Okiem Maroniego - Legendy Tatrzańskie Bonus - Giewont

"Kocham Tatry. Kocham ich pustkę i milczenie, ich martwość o spokój posępny. W ich mgłach błąka się myśl moja i szuka dawnych swoich wierzeń i miłości, uczuć i siły. Po ich dolinach i przełęczach chodzi myśl moja i smuci się, że nie może być ogniem w ogniu, wichrem w wichrze, światłem w świetle; że nie moża być z wami, być waszym, o duchy żywiołów! Nad potokami usiada myśl moja i smuci się..." 
Kazimierz Przerwa Tetmajer

Zgadzam się na walkę ze wszystkimi niebezpieczeństwami, które na mnie czyhają. Zgadzam się na wiatry, które tygodniami biją w ściany namiotów i doprowadzają do granicy szaleństwa. Zgadzam się na drogi prowadzone na granicy wytrzymałości. Zgadzam się na walkę. Nagroda, którą otrzymuję za te trudy, jest niebotycznie wielka - JEST NIĄ RADOŚĆ Z ŻYCIA.


"Im więcej było przeszkód, tym bardziej chciałem jeździć w góry. Choćby po to, żeby udowodnić sobie, że mogę, że przewalczę. Ta chęć, ten cel był tak ważny, że wszystkie środki były dobre, aby tylko wyjechać." Krzysztof Wielicki


"Wyruszać w góry w samotności miedzy niebem a ziemią, zjednoczyć się z gwiazdami i wiatrem. A wszystko, czego pragnę, to szczyt przede mną, związanie liną z Drugim i czekan w dłoni. Będą prowadzić nas gwiazdy, kierować się będziemy zapachem wiatru. Będziemy się wspinać aż do świtu, w którym w blasku słońca ujrzymy „niebo nowe i ziemię nową”. I nowe góry." ks. Roman Rogowski



"Gdyby najkrócej określić to, co właściwie wciąż ciagnie mnie w góry, to jest to – przyjemność. Przyjemność pojawia się wtedy, gdy nie myśli się jedynie o wejściu na wierzchołek, ale gdy np. idąc po lodowcu, człowiek zaśpiewa, zaśmieje się, czy zrobi komuś jakiś kawał. Jest też w górach tyle piękna i w tylu postaciach, że trudno to wyrazić. Jest to urlop od spraw codziennych i oddalenie się od nich, choć nie oznacza to ucieczki, a tylko potrzebny względem nich dystans." Wanda Rutkiewicz


"Góry od zawsze fascynują ludzkiego ducha, tak dalece, że Biblia uważa je za uprzywilejowane miejsce spotkania z Bogiem." Jan Paweł II


"Góry pozwalają doświadczyć trudu wspinaczki, strome podejścia kształtują charakter, kontakt z przyrodą daje pogodę ducha." Jan Paweł II

"Każdy mógłby wygodnie chodzić po ulicach miast i podróżować, czyli korzystać z pojazdu. Ale góry są wyzwaniem, prowokują istotę ludzką do wysiłku, do przezwyciężania samych siebie. Są zachętą, by wznosić się coraz wyżej. Ku Stwórcy " Jan Paweł II


"A góry nade mną jak niebo, A niebo nade mną 
... jak góry." Wojciech Bellon.


Krótki filmik z Giewontu , a poniżej coś extra :)






niedziela, 16 marca 2014

Okiem Maroniego - Legendy Tatrzańskie cz.VII

"Z gór każdy wraca odmieniony. Nigdy nie pozostaje ta samą osobą, co przed wyjazdem. Ma to wiele wspólnego z faktem zwolnienia tempa życia, z tym że nie jest się osaczonym przez kłopoty i zmartwienia. Po wielu mocnych przeżyciach wspinam się, aby zobaczyć inne góry i przekonać się, jak sobie poradzę tym razem." Doug Scott


Jak czarownica Jaśka nauczyła roboty.

Żyło dwóch braci. Starszy Staszek był pracowity, rano wstawał, karmił zwierzęta, potem pracował w lesie i polu. Młodszy tylko spał i jadł. Wszelkie prośby Staszka by brat pracował kończyły się niepowodzeniem. Starszy brat postanowił więc Jaśka roboty nauczyć. W drugiej wsi na skraju lasu mieszkała czarownica. Mało kto do niej zaglądał. Trudniła się zbieraniem ziół, czasami przychodzili do niej ludzie po zioła i porady. Staszek przyszedł do czarownicy i prosi ją, by jego młodszego brata nauczyła pracy. Czarownica Staszka wysłuchała i powiedziała, że jutro zacznie naukę. Potrwa ona miesiąc.

Następnego dnia Staszek pojechał do pracy do lasu rąbać drzewo. Do chałupy przyszła czarownica. Jasiek jeszcze przez sen zapytał:

- To ty Staszku? Jestem głodny, daj mi jeść, a potem będę dalej spał.

- To nie Staszek, a czarownica. Przyszłam cię roboty uczyć. Szybko wstawaj, jedziemy do mnie. Idź do stajni, konia zaprzęgnij do wozu - Jasiek bardzo się przejął wizytą czarownicy. Szybko wstał i pojechali do chałupy czarownicy.

- Jestem głodny, daj mi jeść - zwrócił się do czarownicy.

- Jeszcze nie, najpierw wyprzęgnij konia, odprowadź go do stajni, schowaj wóz do szopy. Później musisz drzewa narąbać i w piecu rozpalić.

Gdy Jasiek wykonał polecenia czarownicy sądził, że otrzyma posiłek, dochodziło już prawie południe. Ale skądże, czarownica kazała Jaśkowi nakarmić świnie i krowy. Jasiek i te prace wykonał.

- Jest obiad? - Zapytał czarownicy.

- Za chwilę będzie, ale do obiadu trzeba izbę wyszorować i podwórko pozamiatać.

Jasiek bał się sprzeciwiać czarownicy, bo myślał, że może go zaczarować w głaz. Gdy Jasiek podwórko pozamiatał, podłogę w izbie wyszorował, czarownica poprosiła go na obiad. Po obiedzie czarownica dała mu kolejne prace, zeszło mu do wieczora.

Długo też nie spał, bo czarownica wcześnie go budziła do pracy. Nauka trwała miesiąc. Po tym czasie, czarownica odwiozła Jaśka do domu. Starszego brata nie było, gdyż pracował w polu. Jasiek od razu wziął się do pracy. Izbę wyszorował, podwórko posprzątał, drzewa narąbał, konie i krowy nakarmił, trawę skosił a i obiad ugotował. Gdy Staszek przyszedł do domu, Jasiek podał mu obiad. Następnego dnia pracowali już razem.


O kleryku co zbójnikom prawdę powiedział.

Młody kleryk z Witowa szedł przez las do Zakopanego. W lesie przy ognisku siedzieli zbójnicy, którzy świętowali udaną wyprawę na Orawie. Kleryk wystraszył się zbójników, przeżegnał się, zbójnicy otoczyli go.

- Nie bój się, nic ci nie zrobimy, ale musisz powiedzieć nam kazanie krzyknął jeden z nich. Tylko mów prawdę, bo w przeciwnym razie powiesimy cię na świerku, roześmiał się jeden ze zbójników.

- Powiem wam tylko prawdę o waszym życiu! - odpowiedział kleryk, który się nieco uspokoił.

- No mów! Szybciej mów, bo my kazania dawno nie słuchali - głośno roześmiali się zbójnicy. Kleryk się przeżegnał i zaczął mówić kazanie.

- Wasze życie jest podobne do życia Pana Jezusa. Urodził się on w ubogiej rodzinie, tak jak wy. Za młodu pracował w domu, pomagał rodzicom.

Wy tez jako młodzi chłopcy pomagaliście swoim rodzicom w pracach w polu i w lesie.

- Dobrze mówi! Święte słowa mówi! - krzyczeli zbójnicy. Mów dalej, a my sobie cos zjemy i popijemy - śmiali się zbójnicy.

Kleryk, chwilę się zastanowił, po czym zaczął mówić.
- Potem, Pan Jezus ruszył w świat. Wy też ruszyliście w świat, tylko że na zbójnicką ścieżkę.

- Dobrze mówi! Mów dalej, nasz kochany kleryku! - przekrzykiwali się zbójnicy.

Kleryk mówił dalej.
- Pana Jezusa ujęto, torturowano. Was tez złapią, wsadzą do więzień.

- Głupiś kleryku, my się hajdukom złapać nie damy! - śmiali się zbójnicy.

- Masz tu trochę złota! Tylko mów prawdę a nie głupoty! - śmiali się zbójnicy.

- Teraz powiem wam końcowe słowa, weźcie je sobie do serca i rozważajcie! Powiedział kleryk do zbójników.

Zbójnicy byli tak rozbawieni, że nie dosłyszeli końcowych słów kazania kleryka, który powiedział:
- Pan Jezus wstąpił do nieba! A wy tam nie wstąpicie!

Tych słów kleryka zbójnicy już nie dosłyszeli, a szkoda.


O śpiących rycerzach.

Od niepamiętnych czasów górale opowiadają o śpiących rycerzach w Giewoncie. W Kościelisku żył gazda Kuba, który był u zaśpionych rycerzy w Giewoncie.

Było to tak, posłuchajcie. Kuba był doskonałym kowalem, najlepszym w całej okolicy, ponoć nie było lepszego. Pewnego dnia, do chałupy Kuby przyszedł stary człowiek i spytał:

- To wy jesteście kowal Kuba?

- Tak, to ja - odrzekł gazda.

- Mam dla was sporą robotę, jest kilka setek koni do podkucia.

Kuba zabrał narzędzia, podkowy i ruszył za starym człowiekiem.
- A dokąd idziemy? - spytał Kuba.

- Idziemy w kierunku Giewontu - odrzekł stary człowiek.

Kuba znał legendę o śpiących rycerzach w Giewoncie, ale idąc ze starym człowiekiem w kierunku tej góry niczego nie podejrzewał.

Nie mówiąc już o tym, że podąża do groty, w której śpią rycerze. Gdy stanęli przed grotą, stary człowiek podniósł głowę do góry i nagle rozległ się grzmot a potężny blok skalny się rozsunął.

- Chodź za mną - powiedział stary człowiek. Wtedy Kubie serce mocniej zabiło, zdawał sobie sprawę, że idzie podkuć konie zaklętemu wojsku w Giewoncie. Szli krętymi korytarzami, aż znaleźli się w dużej sali. Przy ścianach spali rycerze, było ich tak dużo, że Kuba oczami nie mógł ich wszystkich ogarnąć. W drugiej sali były rycerskie konie.

- Te konie masz podkuć - uśmiechnął się stary człowiek do Kuby. Kuba zabrał się do roboty i po dwóch dniach, podkuł wszystkie konie. Stary człowiek pochwalił Kubę za wykonaną robotę. Wkrótce otrzymasz należną zapłatę.

 Stary człowiek popatrzył na swoje wojsko, jeden z rycerzy wstał i zapytał:
- Czy czas już wstawać?

- Jeszcze nie, ale konie macie już podkute - odparł stary człowiek do rycerza - Idźcie spać.

- A kiedy wojsko wstanie?

- Jak przyjdą złe czasy dla kraju. A teraz idź do wsi, masz tu zapłatę za dobrą robotę - i wręczył Kubie woreczek pieniędzy.

Kuba wyszedł z groty, obejrzał się, rozległ się grzmot, blok skalny się zsunął. Gazda poszedł do chałupy. Jeszcze parę razy chciał trafić do groty Giewontu, ale nigdy nie znalazł tej właściwej.



"Dar ten jest dla mnie szczególnie cenny gdyż przybliża mi tę część polskiej ziemi, której czułem się zawsze ogromnie bliski. Polskim Wierchom zawdzięczam wiele dobrych chwil w moim życiu, w kształtowaniu mojego stosunku do przyrody, do ludzi, do Boga." Jan Paweł II


KONIEC

P.s.  Po jutrze dla wytrwałych i czytających nasze wspaniałe legendy Bonus :) Zapraszamy 

piątek, 14 marca 2014

Okiem Maroniego - Legendy Tatrzańskie cz.VI

Jednemu się wierzchołki gór upodobały,lubi szczyty wyniosłe, niedostępne skały,chociaż go smutny koniec rzadko może minąć,byle wzniósł się na chwilę, chętnie gotów zginąć.



Jak chłop z Białego Dunajca umierał

W Białym Dunajcu żył chłop, który miał na imię Wojtek. Był to dobry człowiek, choć trochę dziwny, niezaradny, a niektórzy uważali go za trochę głupiego. Trzeba powiedzieć, że leniem nie był. W polu i w lesie pracował. Po jakimś czasie się ożenił z Jaśką z Murzasichla. Żył z babą w zgodzie, chociaż najłatwiejszego życia z nim nie miała. Wojtek sam nic nie potrafił zrobić, baba mówiła mu co i kiedy, a nawet jak ma robić. Jak miał drzewo rąbać, to musiała mu pokazać, jak się siekierę w ręku trzyma, jak przyszła pora na orkę, to baba zaprzęgała konia i najpierw sama orała, a potem chłop sam się brał do roboty. Za to pracował bardzo solidnie. Taki to już był Wojtek.

- To dobry chłop - mówiła sasiadkom, a że trochę niedorajda to trudno, a gorzołki nie pije, nie pyskuje jak wasze chłopy.

Wtedy sąsiadki milkły, bo z tych powodów nie miały łatwego życia.

Jaśka nie mogła znieść tylko jednego przyzwyczajenia swego chłopa, a mianowicie kichania. Przy każdej robocie Wojtek potwornie kichał. Baba na wszystkie sposoby chciała chłopa z tego kichania wyleczyć, parzyła mu zioła, a nawet leki kupowała na jarmarku. Nic nie skutkowało. W końcu spróbowała swego sposobu. Baba wiedziała, że Wojtek strasznie bał się śmierci. Pewnego dnia powiedziała do Wojtka:


- Pójdziesz do młyna po mąkę, tylko nie wolno ci kichać, bo umrzesz! 


Wojtek zaczął lamentować, co to będzie jak umrze! Stoi Wojtek przed młynem i myśli;

- Jeśli wrócę bez mąki, to baba się będzie gniewać, a ja ze zmartwienia umrę, a jesli kichnę, to też umrę!

Postanowił jednak wszystko zrobić, by nie kichać, wszedł do młynarza i po chwili zaczął kichać. Wojtek zaczął ubolewać, że zaraz umrze. Chociaż był głupawy, to dobrze wiedział, że nikt na stojąco nie umiera, więc położył się pod świerkiem i pokrzykiwał:

- Umieram! Umieram!

Tymczasem do worka z mąką zbliżała sie świnia, która zaczęła mąkę jeść. Wojtek sądził, że to przyszła śmierć po niego. Z tego jęczenia Wojtek się zmęczył i usnął. Jego baba niecierpliwiła się, co to też Wojtkowi mogło się stać i zaczęła go szukać.

- Wstawaj Wojtek! zawołała baba

Wojtek otworzył jedno oko, potem drugie:
- To ja żyję - zwrócił sie do Jaśki.

Baba powiedziała do swego chłopa:
- Przyszła do mnie śmierć, która chciała cię zabrać za kichanie. Ostatni raz ci wybaczyła. Jeśli będziesz dalej kichał, to na pewno cię zabierze ze sobą.

- Jesli nie będę kichał, to będę żył? Pytał Wojtek swej baby

- Tak bedziesz żył bardzo długo. Odpowiedziała baba.


Wojtek szybko wstał. Baba mu wybaczyła, że świnia zjadła mąkę, ale była zadowolona, że chłopa z kichania wyleczyła. Od tej pory Wojtek nie kichał, a nawet samodzielnie pracował.



 O wilku

Biegnie wilk leśną polaną pod Reglami i widzi jak lis zjada kurę, którą schwytał u gazdy w Strążyskiej.

- Daj mi troszkę - prosi wilk lisa.


- Spóźniłeś się mój drogi wilczku, została tylko mała kosteczka, taką odrobina nie pojesz, a tylko się rozzłościsz. Ale cos ci poradzę.


U gazdy w Strążyskiej pasie się koń. Jest dobrze umięśniony i młody. Nie tylko sobie pojesz, ale i zrobisz zapas na trudne czasy.
Wilczkowi aż oczy zabłysły.


- Faktycznie ma dobry pomysł - pomyślał wilk. Pobiegł do gazdy w Strążyskiej. W ogrodzie pasł się młody, silny koń. Podszedł do konia.


- Muszę cię zjeść jestem bardzo głodny.


- Dobrze wilczku - powiedział koń - ale mam do ciebie ostatnia prośbę. Zacznij mnie jeść od tylnich nóg. Nie mógłbym znieść widoku jak mnie zjadasz od przodu.


- Dobrze niech tak będzie - wrzasnął wilk i zaszedł konia od tyłu, przełknął ślinkę - nareszcie się najem - pomyślał. Gdy zbliżał się do tylnich nóg swej ofiary, koń potężnie go uderzył kopytami. Wilk, aż jęknął z bólu i uciekł. Gdy się ocknął, sam nie wiedział, zjadł czy też nie zjadł konia? Ale wkrótce głód się odezwał, więc wilk doszedł do wniosku, że konia nie zjadł. Odszukał lisa i opowiedział mu o nieudanej wyprawie skonsumowania konia.


- Trudno lisku muszę cię zjeść - warknął wilk.


- Poczekaj mam lepszy pomysł - zwrócił się lis do wilka. Gazda ma tłustego barana to dopiero będzie uczta dla ciebie - odparł lis.


- Masz rację, baran to smakowite mięso - odpowiedział wilk i pobiegł do gazdy.


- Kochana owieczko jestem głodny wybacz, ale musze cię zjeść!


- Rozumiem wilczku - zabeczał baran. Ale jak widzę zębów nie masz, straciłeś je przy próbie zjedzenia konia. Otwórz pysk, a ja biegiem wskoczę prosto do twojego brzucha.


- I tak będzie najlepiej - odrzekł baran.


- Masz rację, ale pośpiesz się jestem bardzo głodny - zawarczał wilk.


Wilk szeroko otwarł pysk, a baran tylko na to czekał. Zaczął biec prosto z rogami pochylonymi i całą mocą uderzył wilka. Ten zawył z bólu. Ledwo się pozbierał i uciekł do swej kryjówki. Wilk odszukał lisa i opowiedział mu o swym kolejnym niepowodzeniu. Teraz cię zjem odparł wilk i przymierzył się do ataku na wystraszonego lisa. Ten postanowił po raz kolejny przechytrzyć wilka.


- Słuchaj wilku, możesz mnie zjeść, ale zobacz jaki jestem chudy, moimi kościami się najesz? Słuchaj! Znam grubego gazdę, jego zjesz! Wilk znów posłuchał lisa. Pobiegł do gazdy i warknął, zjem cię, jestem bardzo głodny!


- Skoro chcesz mnie zjeść, to proszę bardzo. Gazda musi umrzeć z ciupagą w ręku! Poczekaj moment, wezmę ciupagę. Gazda wszedł do chałupy i mruknął do siebie, dam ci nauczkę! Wyszedł gazda przed chałupę z ciupagą w ręku zjedz mnie jestem gotów! - krzyknął gazda. Wilk się zjeżył i ruszył z impetem na gazdę, a ten go zaczął ciupagą okładać. Wilk jęczał i czym prędzej uciekł, udało mu się ocalić swoje życie. Od tej pory wilk nie wierzył lisowi i nie zbliżał się do gazdowskich osad, ani zwierząt.


Jak Szymon odniósł ciupagę na cmentarz

Szymon Kaspruś z Zakopanego był grabarzem. Kopał groby na Pęksowym Brzysku. Swego czasu przydarzyła mu się niezwykła historia, choć już niejedno widział i przeżył. Swego czasu kopali grób z Wojtkiem spod Lasa, kopali całą noc, gdyż rano mieli murować grobowiec. W czasie kopania natrafili na dwa stare groby. W jednym znaleźli gruby warkocz. Należał on do młodej góralki:

- Trzeba go ziemią przysypać - powiedział Szymon do Wojtka.

W czasie dalszego kopania natrafili na kolejny grób, tym razem znaleźli w nim ozdobną ciupagę. To będzie zbójnicka, pomyślał Szymon, którego ojciec był w zbójnickiej kompanii i niejedną ciupagę widział.

- Przysypać ją? - zapytał Wojtek.

- Nie trzeba, za chwilę sam to zrobię - odrzekł Szymon.

Jednak Szymon nie miał zamiaru jej z powrotem złożyć do grobu. Przykrył ją swoim odzieniem, a po skończonej robocie zabrał do chałupy. Szymon ją wyczyścił i powiesił na ścianie.

- Skąd masz taką ciupagę? - zapytała jego baba.

- Znalazłem pod lasem jak szedłem do chałupy, skłamał gazda.

Gdy wieczorem gazda położył się spać, marzył tylko, by szybko zasnąć. Był bardzo zmęczony pracą przy kopaniu i murowaniu grobowca. Szymon ledwo zasnął ale zaraz się obudził, ciupaga waliła po ścianie i drzwiach. Gazda wstał, zapalił lampę naftową. W izbie cisza, ciupaga wisi na ścianie. Wyszedł przed chałupę, tez spokój, owczarek spał na progu, na widok gazdy tylko pomachał ogonem.

Gazda wrócił do izby i położył się spać. Pomyślał, że coś mu się śniło. Po chwili gazda usnął i znów się obudził - ciupaga jeszcze bardziej waliła w drzwi i ścianę. Gazda zerwał się na równe nogi, obudził babę i pyta:

- Słyszałaś jakieś tłuczenie po drzwiach i ścianie?

- Nie słyszałam, nie marudź, śpij.

Gazda wyszedł przed dom, wszędzie cisza, pies spał na progu. Wrócił do izby i usiłował usnąć. Ale już do samego rana spania nie było, co tylko się położył, ciupaga uderzała w drzwi i ścianę. Baby już nie budził. Postanowił przyznać się babie i opowiedzieć całą prawdę o przyniesionej ciupadze. Kolejnej nocy Szymon tez nie spał, ciupaga nie pozwalała nawet oka zmrużyć.

Szymon wraz z babą poszli po poradę do starego Jarząbka na Żywczańskie, który w młodości zbójował. Szymon opowiedział mu historię o ciupadze i o niespokojnych nocach w chałupie.

- Widzisz - odrzekł stary Jarząbek, ta ciupaga należy do zbójnika i musi spoczywać z nim w jego grobie. Jeśli jej nie odniesiesz na cmentarz, to spokoju nie zaznasz. Pamiętaj, że ciupagę musisz złożyć w grobie przed północą.
Szymon posłuchał rady starego Jarząbka. Wieczorem poszedł na cmentarz, wykopał grób, a przed północą złożył ciupagę do grobu.

Szymon wrócił szybko do chałupy, jego baba czekała na niego. Poszli spać. W chałupie było spokojnie.


"Góry są w nas i przybywamy do nich dla nich samych. By poczuć ich bliskość, wielkość, majestat. Zresztą, każdy w nich szuka czegoś innego. Dla niektórych są sposobem na życie, dla innych ucieczką. Mogą też być drogim sercu wspomnieniem i wieczną tęsknotą."  Wojciech Lewandowski


C.D.N...

czwartek, 13 marca 2014

Pałac w Mosznej - jak z bajki Disney'a

100 letni zespół Pałacowo -Parkowy  w Mosznej o powierzchni 200 ha wpisany jest do rejestru zabytków. Stanowi obiekt o znaczeniu historycznym i artystycznym.



W latach 1866 - 1945 właścicielem Mosznej była rodzina von Tiele Wincklerów. Można przypuszczać, że pomysłodawcą budowy zamku w obecnym kształcie był sam Franz Hubert.


W nocy z 2/3 czerwca 1896 z niewiadomych przyczyn wybuchł w Mosznej pożar, który strawił wnętrza, dachy oraz część ścian barokowego pałacu. Jeszcze w tym samym roku Franz Hubert przystąpił do odbudowy, a zarazem rozbudowy rezydencji. Do roku 1900 powstało skrzydło boczne (wschodnie), w stylu neorenesansowym. Wśród detali architektonicznych zamku występuje duże zróżnicowanie stylistyczne.



Przez cały rok na zamku cyklicznie organizowane są wystawy, spotkania z ciekawymi ludźmi, imprezy tematyczne, recitale. Uczniowie jednej ze szkół zostawili podczas odwiedzin ciekawą pamiątkę w postaci szkieletu człowieka, umieszczono go w oknie na najwyższej baszcie zamku.




Wysokość obiektu, jego liczne wieże, szczyty, iglice dają wyraźne odczucie wertykalizmu. Styl budowli można uznać za eklektyczny. Zamek posiada ogółem 8 tysięcy metrów kwadratowych powierzchni, 365 pomieszczeń. 




Dwukrotnie w 1911 i 1912 roku gościem hrabiego Franza Tiele Wiencklera był cesarz Wilhelm II, o czym informuje zachowana rękopiśmienna kronika polowań. Wiosną 1945 roku rodzina Wincklerów opuściła zamek uchodząc do Niemiec.




W 1945 roku stacjonowała w zamku Armia Czerwona. W tym czasie dewastacji i zniszczeniu uległo wyposażenie zamku. Po wojnie zamek był siedzibą dla różnych instytucji. W 1972 roku stał się siedzibą ówczesnego Sanatorium, później Wojewódzkiego Ośrodka Profilaktyczno Sanatoryjnego a od 1996 roku do chwili obecnej jest samodzielnym Publicznym Zakładem Opieki Zdrowotnej - Centrum Terapii Nerwic.




Mała ciekawostka, Zespół Feel wybrał ten bajkowy pałac jako miejsce do nagrania teledysku do piosenki „Pokonaj Siebie” poniżej możecie oglądnąć teledysk.




Oryginalna, nie używana już brama łącząca zamek z drogą główną.

środa, 12 marca 2014

Okiem Maroniego - Legendy Tatrzańskie cz.V

Szczęście w górach, składa się z dziesiątków małych szczęść, przeżywanych wiele razy w ciągu dnia. Pokonanie skalnego progu, wspaniała panorama przy bezchmurnym niebie, posiłek w zaciszu na łonie natury, powrót do schroniska. Szczęście to też burza, która przeszła bokiem.


Skąd się wziął Mnich nad Morskim Okiem

Po drugiej stronie Tatr, na słowackim Spiszu w Czerwonym Klasztorze, żył Brat Cyprian. Górale nazywali Klasztor Czerwonym od koloru cegieł, z których był zbudowany. Brat Cyprian pracował w klasztorze jako zielarz, aptekarz i lekarz. Poza tym zajmował się alchemią, wyrabiał materiały wybuchowe, produkował też lustra. Jego największym marzeniem było latać jak tatrzańskie ptaki, choćby orły. W tym celu przez długie lata pracował nad wykonaniem maszyny latającej. W końcu maszyna była gotowa. Wyglądała jak ptak i ryba zarazem. Zrobiona była z cisowego drzewa, a płótno zostało nasycone żywicą.

Pewnego dnia Brat Cyprian zobaczył w lustrze, przez siebie wykonanym jezioro tatrzańskie, a nad jego brzegiem młodą śliczną pasterkę pasącą owce. Serce zrobiło mu mocniej, gdy usłyszał jej głos.

- Czy pragniesz mnie poznać Bracie Cyprianie? Jeśli tak, to przyleć do mnie nad jezioro na swojej latającej maszynie. Czekam na ciebie - powiedziała pasterka.

- Tak, przylecę do Ciebie! - krzyknął Brat Cyprian, że aż zadudniło w górach. Pasterka znikła z lustra.
Wówczas usłyszał głos z niebios ostrzegający go przed lotem.

- Latać mogą tylko ptaki, a ty jesteś tylko człowiekiem, usłyszał tajemniczy głos. Brat Cyprian popadł w zadumę. 

Nagle ni stąd ni zowąd pojawił się diabeł.

- Ona czeka na Ciebie - rzekł.

 - Dobrze polecę nad jezioro! Odpowiedział Brat Cyprian. Diabeł aż zacierał ręce z radości, że przekonał Brata Cypriana do lotu, mimo ostrzeżeń niebios. Wytrwale pomagał mu w przeniesieniu maszyny latającej z Czerwonego Klasztoru na pobliski szczyt Trzech Koron. Brat Cyprian usadowił się w swojej maszynie latającej, rozejrzał się po okolicy, jakby się zawahał przed lotem nad jezioro.

Zauważył to diabeł, który ponaglał Brata Cypriana do lotu.

- Na co czekasz? Leć już! Krzyknął diabeł.

Brat Cyprian wystartował, wzniósł się w powietrze, coraz wyżej, oddalał się od wzniesień Pienin i kierował się w stronę Tatr.

Po paru godzinach lotu dotarł nad jezioro Morskie Oko. Nad jego brzegiem stała pasterka, jakby czekała na kogoś. Brat Cyprian wylądował nad brzegiem jeziora i wówczas dosięgła go kara niebios. Zerwała się burza z piorunami. Grzmot pioruna zmienił Brata Cypriana w skalny głaz, nazywany do tej pory Mnichem.

W Pieninach echem rozległ się diabelski chichot.




O biednej Kasi co wyszła za księcia

W Chochołowie żył chłop Szymon był wdowcem, sam wychowywał córkę Kasię. Była to piękna, dobra i pracowita dziewczyna. Po jakimś czasie ojciec ożenił się po raz drugi z wdową z tej samej wsi. Miała ona córkę Hankę. Nie była to dobra dziewczyna pyskowała, mądrzyła się, a i do pracy się nie garnęła. Tak, jak to często bywa, macocha nie była dobra dla Kasi, krzywdziła ją. Kasia pracowała od świtu do nocy, spała na strychu lub w stajni. Czasami dała jej obiad. Córka macochy miała wszystko, najładniejsze stroje, i oczywiście nic nie robiła. Widział to ojciec, nie raz próbował Kasi coś kupić, ale zaraz wybuchała taka awantura, że pół wsi zlatywało się przed chałupę Szymona, bo taki był hałas i wrzask, że ludzie nie wiedzieli co się u Szymona wydarzyło.

- Taki to już los sieroty, macocha nigdy nie ma serca, pomyślał smutno chłop. Jak Kasia podrośnie to pójdzie do pracy do bogatego chłopa, potem wyjdzie za mąż za parobka, to się jej los poprawi, pocieszał się Szymon.

Jednego razu, Szymon wraz z baba byli na jarmarku. Matka jak zwykle kupiła nowe sukienki, cukierki dla swej Hanki.

- A może by tak coś, Kasi kupić? Nieśmiało zapytał chłop.

Baba wrzasnęła i Szymon umilkł i posmutniał. W milczeniu wracali do chałupy. Chłop zerwał z drzewa trzy szyszki.

- Dam je Kasi, niech coś ma biedna sierota, powiedział cicho Szymon. Baba to usłyszała i zaczęła się śmiać.

- Tylko niech szyszki trzyma na strychu, bo w kuchni są niepotrzebne, pyskowała baba. Matka dała Hance prezenty, Kasia stała smutna i patrzyła na nowe sukienki, koraliki i ciasteczka.

- Masz moje dziecko i ode mnie prezenty, trzy szyszki - powiedział ojciec do córki. Kasia uśmiechnęła się i podziękowała.

- Wynoś mi się z tymi szyszkami na strych albo do stajni - wrzasnęła macocha.

Pewnego razu, książęcy sługa ogłosił na całym Podhalu, że książę chce się ożenić i zwołuje wszystkie panny na dziedziniec zamkowy, wtedy wybierze najpiękniejszą dziewczynę i z nią się ożeni. 

- Pojadę z tobą na dziedziniec zamkowy - rzekła matka do Hanki - Ty będziesz wybranką księcia - zapewniała matka córkę, a ta w to święcie uwierzyła.

Wystroiła córkę w najpiękniejsze stroje i zanim odjechały na zamek, macocha powiedziała do Kasi:
- A ty kocmłuchu siedź w chałupie i obieraj groch. Jeśli nie zdążysz z robotą przed naszym powrotem, to nie dostaniesz jedzenia przez trzy dni - pogroziła jej macocha. 

- Jak ja to zrobię? To jest praca na kilka dni! Posmutniała Kasia i zaczęła obierać groch. Wówczas przez uchylone okno wleciał ptaszek, miał zranione skrzydełko.

- Nie martw się ptaszku - powiedziała Kasia. Opatrzyła mu skrzydełko, nakarmiła, dała wodę do miseczki. Za chwilę ptaszek ożył, bardzo to ucieszyło Kasię.

- Widzisz ptaszku, będziesz zdrowy!

- Jesteś dobra dziewczyną - odezwał się ludzkim głosem ptaszek.

Ja i inne ptaszki szybko groch obierzemy, a ty Kasiu musisz szybko pojechać na zamek, jesteś najpiękniejszą, zostaniesz żoną księcia! - radośnie powiedział ptaszek.

- Jak ja ptaszku pojadę na zamek, skoro ubrana jestem w łachmany, a i droga daleka, już nie zdążę, a poza tym tyle roboty przede mną! - cicho powiedziała Kasia. 

- Nic się nie martw. Szyszki, które przyjęłaś od taty są czarodziejskie. Ptaszek dziwnie zamachał skrzydełkami i do izby przyleciało bardzo dużo ptaszków. Zaczęły groch obierać. Wówczas szyszki pękły. Z pierwszej szyszki ukazał się śliczny strój, z drugiej eleganckie buciki. Z trzeciej, wspaniały powóz zaprzęgnięty w białe konie.

- Szybko jedź na zamek, ale pamiętaj zaraz po przeglądzie dziewcząt wracaj do domu - powiedział ptaszek. Kasia się przebrała i pojechała na zamek. Na zamkowym dziedzińcu trwał już przegląd dziewcząt. Jak książę zobaczył Kasię to dech mu zaparło. Nie miał żadnej wątpliwości, kto jest najpiękniejszą dziewczyną.

- To Ty jesteś najśliczniejszą, zostaniesz moją żoną? - zapytał Kasię książę. Za chwilę, sługa książęcy ogłosił, iż dokonany został wybór.

Kasia dobrze pamiętała, iż zaraz po przeglądzie dziewcząt ma wracać do domu. Szybko wybiegła z dziedzińca i wsiadła do powozu, który pomknął z Kasią do chałupy.

Kasia weszła do izby i zobaczyła iż ma na sobie znów stare łachmany, a powóz z końmi znikł. Patrzy, na stole obrany groch.

- Oj, moje kochane ptaszki! - zawołała cicho Kasia.

Tymczasem na dworze powstało wielkie zamieszanie, okazało się, że najpiękniejsza panna w czasie biegu do powozu zgubiła jeden bucik, zabrał go sługa i oddał księciu.

Książę zabrał bucik i ogłosił, że na drugi dzień obejdzie całe Podhale i znajdzie pannę, którą wybrał za żonę. Zgubiony bucik musi pasować na jej stopę.

- Jeszcze nie wszystko stracone - powiedziała matka do Hanki. 

Macocha przyjechała do chałupy:
- Obrałaś groch? - zapytała Kasi.

- Tak obrałam - rzekła Kasia. Macocha była zdumiona, ale nic nie powiedziała. Następnego dnia książę objeżdżał wszystkie wsie, dziewczęta przymierzały bucik, lecz nadaremnie. Gdy książęcy powóz zajechał przed chałupę Szymona, macocha wepchnęła Kasię do stajni.
 
Hanka przymierzała bucik, ale w żaden sposób nie pasował do jej stopy. Chałupa Szymona była ostatnią, którą odwiedził książę.

- Czy jest tu jeszcze jakaś dziewczyna? - zapytał książę.

- Nie odparła macocha.

Sługa książęcy nie dał za wygraną, spojrzał do spisu mieszkańców i zapytał, a mieszka tu Kasia?

- Tak, tutaj jestem - Kasia wyszła ze stajni. I chociaż była w łachmanach, książę ją poznał.

- To ty moja najpiękniejsza! - zawołał do Kasi. Książę poprosił ją o rękę.

- Tato, zgodzicie się? - spytała Kasia swego ojca.

- Tak, moje kochane dziecko - odrzekł szczęśliwy ojciec.

Książę pojechał z Kasia na zamek. Wkrótce odbyło się huczne wesele. Ojciec Kasi również zamieszkał na zamku, został naczelnym ogrodnikiem. Kasia ze swym księciem żyła długo i szczęśliwie.




O gazdach co ślimaka zjedli

W Białym Dunajcu spotkali się dwaj gazdowie, którzy szli na jarmark. Jasiek szedł krowę sprzedać, a Władek szedł, by krowę kupić.


- Po co mamy iść do miasta, skoro ty chcesz krowę sprzedać, a ja kupić - powiedział Władek do Jaśka. Tu dokonajmy transakcji.

- Tak by było najmądrzej, ale widzisz, baba mi zawsze każe opowiadać, jak było na jarmarku, a co ja jej powiem, kiedy zawrócę stąd do chałupy - odrzekł Jasiek.

- Skoro chcesz moja krowę kupić, to ja ci ja sprzedam, ale musimy dojść do Nowego Targu.
Idą do chałupy dalej i w okolicy Szaflar, Jasiek mówi do Władka.

- Dam ci krowę za darmo ale musisz zjeść ślimaka.

Władkowi na samą myśl zrobiło się niedobrze. A może i zjem, jak zamknę oczy i szybko wypiję wodę ze strumyka - pomyślał Władek.

- Dobrze zjem ślimaka. Idą dalej i spotkali ślimaka.

- Jeśli go zjesz, to daję ci krowę za damo - potwierdzał swoje słowo Jasiek.

Władek zamknął oczy i wziął ślimaka do ust. Nagle wykrzywił usta i pędzi do potoczku, by napić się wody. 

- Zostało ci więcej niż połowę - krzyczał Jasiek. 

- Więcej już nie mogę odsapnął Władek.

- Skoro zjadłem połowę ślimaka, to daj mi powróz na zadatek, ty krowy bez powroza nie sprzedaż, zaproponował Władek. Chłopy przyszli na jarmark. Jasiek trzymał krowę, a Władek powróz.

- Ty, krowy bez powroza nie sprzedaż, oddam ci go, jak zjesz drugą część ślimaka - powiedział Władek do Jaśka. Jasiek nie miał wyboru, pomyślał że bez powrozu krowy nie sprzeda, a jak przyprowadzi krowę do chałupy bez powroza? Nie ma wyboru i zjadł resztę ślimaka, po czym zaraz poleciał do Dunajca pić wodę. Wówczas, Jasiek do Władka:

- Ja chcę krowę sprzedać, a Ty kupić, więc daj pieniądze, a ja ci daje krowę.

- To po co my ślimaka zjedli? Zapytali oboje.





"W życiu tak naprawdę ważne jest tylko, to co szalone, ale pod jednym warunkiem - trzeba to szaleństwo przeżyć." Aleksander Lwow



C.D.N...