piątek, 7 marca 2014

Okiem Maroniego - Legendy Tatrzańskie cz.III

Nie raz człowiek chciałby uciec gdzieś daleko, uciec od codziennego zgiełku, zaszyć się tak na kilka dni. Każdy mężczyzna chyba tak jak i ja ma dość marudzenia zrzędliwej "baby". ( i na odwrót )
 

 Jak parobek Jędrek przechytrzył gaździnę Marynę.


W Kościelisku koło Zakopanego żyli bogaci gazdowie Sobczakowie. Gazdówkę mieli sporą. Gazda zajmował się handlem, a jego baba Maryna siedziała w chałupie i pilnowała gospodarstwa. Do pracy na roli mieli parobka Jędrka z Cichego. Jędrek od świtu do nocy ciężko pracował, a to kosił siano, drzewo rąbał, karmił świnie, owce pasał. Baba Maryna nie była dobrą dla Jędrka. Za prace Jędrek miał tylko spanie w stajni i jeden posiłek dziennie. Jędrek często głodował, nie zawsze zdołał coś upolować czy też złowić rybę, by się posilić. Jedynie w niedzielę Jędrek był proszony na obiad, a to za sprawą gospodarza, który bardzo parobka lubił, bo wiedział, że dobrze pracuje, a i znał swoja babę, że jest skąpa. Jak tylko gazda wyjeżdżał na jarmarki, Maryna zaraz krzyczała, że za długo śpi, że mu nie da nic do jedzenia.
Jędrkowi było smutno, ale to już taki los parobka, myślał. Postanowił dać Marynie nauczkę, w końcu jej skąpstwo zostanie przechytrzone i ukarane, a może się wówczas i zmieni na lepsze?
Następnego dnia Jędrek przyszedł do kuchni, a Maryna gotowała dla siebie obiad, była to bodajże zupa z kapustą.

- Co tam gotujecie gaździno? Pięknie pachnie w izbie - zwrócił się Jędrek do Maryny.

- Żadnego obiadu nie gotuję tylko stare portki chłopu, bo są strasznie brudne - odrzekła gaździna do Jędrka. Na taką odpowiedź Jędrek tylko czekał.

- Wiecie ja mam jeszcze bardziej brudne portki niż wasz chłop i szybko wrzucił je do garnka z obiadem dla Maryny.

Gaździna tylko popatrzyła na parobka i wszystko zrozumiała. Od tego czasu Maryna każdego dnia częstowała parobka obiadem, bo się bała, że jej znów wrzuci portki do garnka z obiadem.


Jak się Frankowi w Wigilię baba odmieniła.


Od dziesiątków lat ludzie na Podhalu wierzyli, iż Wigilia to dzień niezwykły. Mówiono, że w ten dzień chłopi muszą do chałupy drzewa przynieść, upolować zwierzynę, a baby winny wyzbierać jajka z grząd.

To miał być zwiastun, iż w ciągu roku do chałupy coś przybędzie, a i biedy nie będzie. Wierzono również, że w Wigilie chłopy z babami nie powinni się kłócić. Jeśli by doszło do sporu, to miało oznaczać, że kolejny rok będzie obfitował w kłótnie i spory. Chłopy na Podhalu dobrze wiedzą, co to znaczy z babą się kłócić, a dopiero cały rok!

We Witowie gazdował Franek z Maryną. Gazdówkę mieli sporą, ale co z tego, gdy gazda był leniwy, a baba kłótliwa. Baba wiele racji miała, bo Franek był strasznym leniem.

Na kilka dni przed Wigilią Franek poszedł na posiady do gazdów w Chochołowie. Gazdowie gwarzyli o starych czasach, wierzeniach, a i o wigilijnych zwyczajach.

- Może i Ty Franek spróbujesz swoją babę w Wigilię zmienić? - zwrócił się do Franka, stary Frączysty.

- Ale i sam nie jesteś bez grzechu, boś leniwy gazda, a to wstyd, Twój dziadek był pracowitym i szanowanym gazdą - mówił dalej Frączysty.

Franek postanowił się zmienić, a może i moja baba przestanie się wydzierać na mnie. Franek wrócił do chałupy dopiero przed północą, baba go nakrzyczała, że za dwa dni Wigilia, roboty sporo w chałupie, a rano będzie spał. Franek nic nie mówił, bo przecież postanowił się zmienić. Liczył też, że i jego baba się we Wigilię odmieni. Franek obmyślał sposób odmienienia swego i baby życia. Następnego dnia było jeszcze ciemno, jak Franek wstał. Poszedł do stajni, zwierzęta napoił, a potem pojechał do lasu po drzewo. Wziął strzelbę, bo Frączysty mówił, że należy i coś upolować. Franek najpierw drzewo ścinał, potem je porąbał, rozpalił ognisko, trochę odpoczął i wyruszył na polowanie. Franek miał sporo szczęścia, gdyż polowanie było nadzwyczaj udane.

Maryna też postanowiła się zmienić. O niezwykłej mocy wigilii słyszała od starej Józki z Brzegów. Może Franek będzie inny, to znaczy się robotny? Bardzo chciała, by się tak stało. Z samego ranka wstała, patrzy, a Franka już nie ma. Poszła do stajni, oczom nie wierzy, zwierzęta nakarmione, stajnia posprzątana. Czyżby chłop pojechał do lasu po drzewo i na polowanie, bo strzelby nie było, radośnie pomyślała baba. Szybciutko poszła do izby, wzięła się do babskiej roboty, izby posprzątała. Potem piekła świąteczne kołacze, szykowała jedzenie na wigilijną wieczerzę. Po południu z robotą była gotowa, chwilkę usiadła przy stole, patrzy chłop przyjechał saniami pod chałupę, drzewo zrzuca i układa do szopy, później wnosi do spiżarni upolowaną zwierzynę, Maryna tylko się uśmiechała z radości. Franek wszedł do izby, patrzy i oczom nie wierzy, baba nie pyskuje, a tylko się uśmiecha, a po izbie roznoszą się zapachy świątecznych wypieków i jedzenia. Franek też się uśmiechnął.

Frankowi i Marynie życie we Wigilię się odmieniło. I odtąd mądrze i zgodnie gazdowali.


Jak Jędrek babę wyleczył.


Jędrkowa baba bała się strasznie chorób nie mówiąc już o śmierci. Znała każdego zielarza i znachora w okolicy. Choć prawdę mówiąc to była zdrowa jak ryba. Do swego chłopa często lamentowała i wrzeszczała co to będzie jak zachoruje a potem umrze!

- Nic się nie bój nie umrzesz! - mówił, bo znał jej histerie. Ale tych słów baba nie słyszała, bo tak się strasznie głośno darła. Jędrek był dobrym mężem i cierpliwie znosił te histerie, a nawet sam kupował różne zioła i lekarstwa na jarmarku.

Myślał, że to minie, ale gdzie tam, baba krzyczała i płakała coraz częściej. Miał już dość. Postanowił babę wyleczyć. Pewnego dnia przyjechał do domu, a baba jak zwykle w płacz, że chora i zaraz umrze! Jędrek zamyślił się i powiedział:

- Skoro jesteś śmiertelnie chora, musisz się do pościeli położyć i przez trzy dni nic nie jeść. Tak zrób to nie umrzesz. Baba zaraz się położyła do pościeli tak się wystraszyła słów chłopa, który nigdy o śmierci nie mówił. Leży w łóżku dzień, drugi, a w trzecim tak jej w brzuchu burczało z głodu i postanowiła z łóżka wstać, aby przygotować sobie jedzenie.

Jędrek wrócił późnym wieczorem gdyż długo pracował przy wyrębie drzewa. Wchodzi do izby i widzi babę siedzącą przy stole i jedzącą kolację. Gdy go zobaczyła radośnie zawołała:

- Jędruś jestem zdrowa jak ryba. Wyleczyłeś mnie z chorób. Siadaj przy stole, zaraz podam ci jedzenie

I tak oto Jędrek sam bez niczyjej pomocy babę wyleczył z histerii.


"Nikt chyba nie kocha życia bardziej, niż ludzie ocierający się o krawędź, niż ci, którzy wiedzą, jak łatwo jest stracić ten najcenniejszy dar natury ... " - Tadeusz Piotrowski


PAMIĘTAJMY BY W GÓRY NIE WYBIERAĆ SIĘ JEDNAK SAMEMU.



C.D.N...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz